Od lat poświęca swój czas na ratowanie tych, którzy sami sobie pomóc nie mogą. Ratuje zwierzęta przed ludzką głupotą i bestialstwem. Pomaga im odbudować zaufanie do ludzi i odnaleźć nowy dom. Dorota Stachura, wolontariuszka Stowarzyszenia Nadzieja na Dom i inspektor ds. ochrony zwierząt.

Anna Rykulska: Czas jest najcenniejszą rzeczą, jaką posiadamy. Dlaczego Ty tak wiele poświęcasz go wolontariatowi na rzecz zwierząt? Jak to się zaczęło?

Dorota Stachura: Zaczęło się kilka lat temu, kiedy odważyłam się odwiedzić schronisko i zgłosić jako wolontariusz do wyprowadzania psów na spacery. Był taki czas, kiedy nie mogłam mieć swojego psa z racji alergii i astmy, które spadły na mnie po tym, jak odeszły moje dwa psy. Wytrzymałam rok bez kontaktu z psami, po czym podjęłam decyzję o wolontariacie.

Będąc opiekunką zwierzaków, które mieszkają w schronisku, nawiązuję z nimi więź, relacje. Cieszy mnie ich radość, kiedy przychodzę po nie na spacer. Jestem dumna z postępów, jakie robią. Bardzo często ja, jak również inni opiekunowie, pokazujemy tym zwierzętom, że człowiek to nie tylko podniesiona ręka, krzyki czy kopniaki, staramy się odbudować ich zaufanie. Zżywamy się z nimi, martwimy o nie i chcemy, żeby trafiły do dobrych domów. To wszystko sprawia, że czas, który spędzam z nimi, nie jest z mojej strony poświęceniem, ale ważną częścią mojego życia.

W naszym kraju mamy do czynienia z wypaczeniem znaczenia słowa wolontariat jako „praca za darmo”. Czy uważasz, że jest nam potrzebna edukacja w tym zakresie?

Myślę, że warto propagować ideę wolontariatu ze wszystkimi jego plusami i minusami. Jest sporo ludzi, którzy realizują się na tym polu. Im więcej będziemy o tym mówić, tym więcej ludzi być może znajdzie tutaj swoją drogę. Jednak jeśli ktoś zdecyduje się pomagać innym tylko po to, żeby poczuć się lepiej, pochwalić się przed innymi czy też ze względu na modę – nie zagrzeje długo miejsca jako wolontariusz.

Żeby być dobrym w tym co się robi i pomagać skutecznie, trzeba ciągle się uczyć, poszerzać wiedzę, zdobywać doświadczenie i umieć je potem wykorzystać. Niejednokrotnie trzeba zderzyć się z bardzo smutną rzeczywistością, powrotami z adopcji, chorobami, czasem śmiercią podopiecznych. Nie każdy umie sobie z tym poradzić.

Sama od jakiegoś czasu działam również jako inspektor ds. ochrony zwierząt. Rzeczywistość jaką zastajemy na interwencjach, potrafi czasem złamać największego twardziela.

Kiedy dołączyłaś do zespołu Stowarzyszenia Nadzieja na Dom?

Około 3 lata temu.

Czym konkretnie zajmujecie się w stowarzyszeniu?

Przede wszystkim wspieramy i pomagamy zwierzętom z sosnowieckiego schroniska, to nasze główne zadanie. W każdą sobotę wolontariusze wyprowadzają podopiecznych na spacer, dla zwierząt, to taka odskocznia od całotygodniowego pobytu w schronisku, dla wolontariuszy możliwość poznania, choć w niewielkim stopniu, charakteru zwierzęcia, a to z kolei ułatwia potem jego adopcję.

Ponadto leczymy, przeprowadzamy i finansujemy ponadpodstawowe zabiegi i operacje, aktywnie szukamy domów naszym podopiecznym, promujemy ich na portalach społecznościowych i poza nimi. Prowadzimy akcję edukacyjną Ręka w Łapę, podczas której odwiedzamy szkoły i przedszkola, edukując dzieci i młodzież, jak trzeba obchodzić się ze zwierzętami. Prowadzimy hotelik dla kotów Kocia Chatka, w którym przebywają te koty, które nie radzą sobie w warunkach schroniskowych.

Przeprowadzamy również interwencje, reagując tam, gdzie łamane są prawa zwierząt. Zwierzęta odebrane interwencyjnie trafiają pod naszą opiekę, leczymy je, zapewniamy pomoc behawiorysty, jeśli jest taka potrzeba i szukamy im nowych, odpowiedzialnych opiekunów. W przypadku „lżejszych” zgłoszeń sprawdzamy ich warunki bytowe, uczymy ludzi tego, że zwierzęta mają swoje prawa i że my, jako stowarzyszenie, jesteśmy od tego, żeby o nie walczyć. Z kolei w przypadkach, które podlegają karze pozbawienia wolności lub grzywny, sprawy kierujemy do sądu.

Niestety liczba psów w schroniskach pokazuje, że ludzi bez serca jest bardzo dużo. Da się uniknąć takiej sytuacji, w której pies trafia do nieodpowiednich ludzi?

Według mnie uniknąć w 100 procentach się nie da, ale można takie przypadki bardzo ograniczyć. My jako wolontariusze staramy się sprawdzać potencjalne domy i przeprowadzamy wizyty przedadopcyjne.

Jeżeli mamy poważne wątpliwości co do ludzi, do jakich ma trafić pies, nie wydajemy go do adopcji. Jeśli po adopcji docierają do nas sygnały, że coś jest nie tak jak powinno, sprawdzamy to.

Przed adopcją psów w typie ras uznawanych za niebezpieczne oraz husky przeprowadzamy specjalny wywiad w formie ankiety. Zanim adopcja dojdzie do skutku, opiekunowie zwierząt przeprowadzają rozmowy z potencjalnymi właścicielami, na podstawie których decydują, czy konkretny pies zostanie wydany do adopcji czy nie. Zdarzają się odmowy wydania, za co często spływa na nas krytyka, aczkolwiek wszystkie procedury i rozmowy mają swój cel i sens. Zarówno wolontariuszom jak i pracownikom schroniska zależy na tym, żeby nasi podopieczni trafiali do dobrych domów.

To co jest niepokojące, to dostępność psów w internecie. Ludzie, którzy oferują zwierzęta w internecie, mimo informacji „tylko w dobre ręce” – często wydają czy też sprzedają psy ludziom, do których jeździmy potem na interwencje.

Media promują adopcję zwierząt. Korporacje chwalą się tym, że wspierają schroniska. Co jeszcze można zrobić, żeby ludzie chętniej adoptowali, a nie kupowali swoje pupile?

Nadzieja na Dom prowadzi sporo akcji promujących adopcje pod hasłem „Nie kupuj – adoptuj”. Wychodzimy do ludzi z psami, mamy świadomość, że nie wszyscy dobrze zniosą wizytę w schronisku, dlatego staramy się ułatwić kontakt w ten sposób.

Uważam, że bardzo duży potencjał tkwi w portalach społecznościowych. Kiedy ludzie widzą, że jeden znajomy czy drugi zrobił coś dobrego, dając dom „bezdomniakowi”, zapala się w nich światełko – może też warto zrobić coś dobrego. Osobiście wierzę, że w ludziach tkwi głęboko zakorzenione dobro, czasem trzeba je tylko trochę podlać, żeby zakiełkowało.

Jak wygląda proces adopcji?

Przede wszystkim trzeba przyjechać do schroniska i zobaczyć potencjalnych kandydatów na żywo, przeprowadzić rozmowę z pracownikiem, a jeśli pies ma opiekuna, porozmawiać z nim i najlepiej umówić się na wspólny spacer.

Jeśli zapada pozytywna decyzja o adopcji z obydwu stron, czyli adoptującego i opiekuna, należy uiścić opłatę schroniskową i można zacząć przygodę z nowym przyjacielem. Chciałabym jednak podkreślić, że adopcja psa ze schroniska nie jest tak prosta, jak może nam się wydawać. Trzeba dać zwierzęciu czas na zaaklimatyzowanie się, uszanować jego potrzeby, uzbroić się w cierpliwość, dać szansę na wzajemne poznanie się i zbudowanie więzi.

Bardzo często spotykasz się z dramatem i cierpieniem zwierząt. Jak sobie z tym radzisz?

Przede wszystkim staram się nie użalać tylko działać. Jeśli zwierzę, które wyciągamy z opresji, trafia do nas, to już naprawdę połowa sukcesu i może być już tylko lepiej. Tej myśli staram się trzymać.

Często też wśród wolontariuszy i inspektorów wspieramy się nawzajem, dzielimy się zdjęciami zwierząt wyciągniętych z opresji, wyleczonych, już w nowych domach. Dzielimy się też sukcesami, takimi jak szczęśliwy pies w nowym domu albo wyrok skazujący dla oprawcy, któremu odebraliśmy skatowane zwierzę. To daje nam motywację do dalszych działań.

W stowarzyszeniu działasz już kilka lat. Czy przez ten czas utkwiła Ci szczególnie historia jakiegoś zwierzaka?

Tak. Najbardziej utkwiły mi w pamięci dwie takie sytuacje. Pierwsza to adopcja psa, który przez rok mieszkał na polach i był dokarmiany przez inwalidę, do którego czasem przychodził. Mieliśmy dwa wyjścia – albo umieścić psa w schronisku, co byłoby dla niego ogromną traumą, albo znaleźć mu dom w ciągu kilku dni, co graniczyło z cudem. Dzięki pomocy mediów i ogłoszeniu w tygodniku Twoje Zagłębie Fortig znalazł kochającą rodzinę.

Druga sytuacja to interwencja, podczas której odebraliśmy 12 psów, 4 koty i jeża z mieszkania osoby chorej psychicznie, która przetrzymywała zwierzęta w zamknięciu przez kilka lat. Były w złej kondycji psychicznej i fizycznej. Na szczęście po wyleczeniu wszystkie znalazły domy, w których zaczęły nowe życie.

Tak jak już na początku naszej rozmowy wspomniałam, poświęcasz dużo czasu wolontariatowi. Czy miałaś chwile zwątpienia, nie myślałaś, że może czas odpocząć?

Oczywiście czasem miewam chwile, w których mam po ludzku dość. Interwencje bywają wyczerpujące psychicznie, jednak nie miałam jeszcze chwili zwątpienia. Kiedy przychodzi moment, w którym muszę odpocząć, to po prostu to robię. Biorę książkę, idę na rower, fitness i ładuję akumulatory. Nasza działalność to wolontariat, zajmuję się tym wtedy, kiedy pozwala mi na to czas.

Plany na przyszłość?

Absolutnie żadnych, trzymam się reguły „Chcesz rozśmieszyć Pana Boga – opowiedz mu o swoich planach”.